Jesienią mam bardzo
ambitne plany kulinarne na zimę. Oczami wyobraźni widzę te jabłka czerwone
lukrowane, pierniki i chleby, spieniony eggnog w szklance z czerwoną tasiemką, pierogi, uszka i pielmieni, bliny ze śledziem i w ogóle ryby na jeszcze dziewiętnaście innych sposobów.
Ale w zimie wena gdzieś znika, nie chce mi się gotować i często sięgam po telefon do
zaufanej pizzerii. Szybko nudzą mi się ciężkie zupy, gulasze i rosoły dobre na zimowe przeziębienia. Sobotni rolnik z furgonetką warzyw ma asortyment szary i smutny:
podstarzałe marchewki, wyprane z koloru kapusty i
nieśmiertelne ziemniaki. Od pierwszego dnia zimy ciągnie mnie do wiosny. W zimie też klienci
dopinają budżety, więc pracy jest zwykle dużo więcej i wieczorem mam już tylko
siłę zawinąć się w misiasty kocyk z tabletem na kolanach.
A dzisiaj na
parapecie przy coraz bardziej słonecznej szybie wzeszła bazylia i melisa,
kiełkuje oregano. Dni są coraz dłuższe i mimo że mrozu w tym roku nie
było, w powietrzu czuje się odwilż. Nie ma już wymówek.
Odpalamy wiosnę. Jutro kokosanki.
Katarzyna
Mmmm. Głodnieję.
OdpowiedzUsuń