czwartek, 20 marca 2014

Dzień wiosny mnie zaskoczył

Lubię takie niespodzianki. Na szczęście nie zaskoczył ani pogody, ani zielonego groszku na parapecie.

Z okazji Dnia Wiosny miało być wiosenne śniadanie. Ale będzie jutro.

Katarzyna

wtorek, 18 marca 2014

Black Protestant Porter - wersja z czekoladą

Ponieważ każda okazja do poszerzania kulinarnych horyzontów jest dobra, w niedzielę świętowaliśmy w falstarcie Dzień Świętego Patryka. Na stole znalazło się shepherd’s pie (dla mnie to resztki z mięsnego obiadu z pulpą ziemniaczaną, nie zostałam fanką) i Brotchán foltchep, czyli zupa z pora rodem z VI wieku, która jeszcze się tu na pewno pojawi, bo chciałabym ją samodzielnie odtworzyć. Mi przypadło przygotowanie deseru. A ponieważ uważam, że najlepsze, co dali światu Irlandczycy, to Guinness, deser koniecznie musiał "nawiązywać".

Twórcą przepisu jest amerykański kucharz Shane Philip Coffey. Deser wymaga trochę pracy i sporo zmywania, ale warto. Krem jest mmmm bardzo czekoladowo aksamitny, a pianka, mimo że gorzkawa, wciąga.


Lista zakupów (na 6 porcji):

1 puszka Guinnessa
8 dużych żółtek
filiżanka cukru
3 filiżanki śmietanki deserowej 30%
dwie tabliczki dobrej gorzkiej czekolady (70%), rozdrobnionej


Filiżanki, podobnie jak łyżki i łyżeczki, odmierzam systemem anglosaskim - miarką.






















W dużej misce ubijam żółtka z cukrem. 

Niecałą filiżankę Guinnessa i 2,25 filiżanki śmietanki wlewam do sporego rondla i dokładnie mieszam. 

Pozostałe w puszcze piwo wylewam na małą patelnię i powoli podgrzewam, aż odparowuje do konsystencji rzadkiego syropu (powinno się zredukować do ok 2-3 łyżek płynu). Piwo będzie sobie powoli parowało, jedynie pod koniec poświęcam mu więcej uwagi, bo łatwo przegapić moment pomiędzy „jeszcze całkiem sporo piwa” a „oj, fu, przypalona skorupa na dnie patelni”.

Piwo wymieszane ze śmietanką podgrzewam na średnim ogniu do momentu, w którym przy brzegach rondla zaczną się pojawiać bąbelki. Szybko zdejmuję z gazu, dodaję czekoladę i mieszam, aż czekolada się zupełnie rozpuści i połączy z piwem i śmietanką. Zawartość rondla wlewam powoli do miski z żółtkami, cały czas ubijając, po czym całość przelewam z powrotem do rondla, i podgrzewam, mieszając, aż deser zgęstnieje. Jeśli po podniesieniu łyżki mikstura pokrywa spód łyżki grubą warstwą i nie spływa - jest gotowa. Teraz pozostaje już tylko zblendować ją przez minutę na wysokich obrotach (blender! blender!). 

Gotowy deser wlewam do szklanek (idealne byłyby małe szklanki do piwa), pozostawiając trochę miejsca na piankę i schładzam w lodówce. 

Pozostałą śmietankę ubijam na sztywno, na końcu dodając odparowaną esencję Guinnessową. 

Tajemnica aksamitności deseru tkwi nie tylko w jakości czekolady, ale w tym końcowym blendowaniu.

P.S. Dobrze wygląda w towarzystwie zielonej serwetki i listka mięty.

Katarzyna

sobota, 15 marca 2014

Panie Makłowicz, coś nie teges z tym Piemontem

Po obejrzeniu relacji Roberta Makłowicza z Piemontu, napaliłam się strasznie na tagliolini con salsa piemontese di nocciole. Czyli na makaron z sosem piemonckim z orzechami laskowymi. Orzechy laskowe mam w domu zawsze, wystarczyło tylko łupać. 

Sos wyszedł mi gorzki, właściwie niejadalny. Tego samego dnia spóbowałam jeszcze raz i tym razem przed zmiksowaniem sprawdziłam wszystkie składniki. Każdym z osobna, poza czosnkiem i gałką, mogłabym się zajadać (zapijać? upijać?). Niestety, po zblendowaniu - znowu całość do kosza. 

Na pewno jeszcze kiedyś zmierzę się z tematem, jest coś pociagającego w potrawie składającej się przede wszystkim z orzechów, oliwy i sera. Na razie przekazuję przepis dalej, może Wam się uda.


Lista zakupów:

150 g orzechów laskowych
3 ząbki czosnku
150 ml oliwy wysokiej jakości
150 ml śmietanki 30 %
100 g świeżo startego parmezanu (+ ok 10 g do posypania makaronu)
2 łyżki gorzkiego kakao
1 kieliszek brandy
szczypta świeżo startej gałki muszkatołowej
sól


























Zgodnie z przepisem Roberta Makłowicza, obrane ze skórki orzechy laskowe praży się na suchej patelni, przekłada do miski. Posiekany drobno czosnek i pozostałe składniki należy dodać do orzechów i całość dokładnie zmiksować. Podawać na makaronie posypane parmezanem.







































Katarzyna

czwartek, 13 marca 2014

W poszukiwaniu idealnej kokosanki

Kokosanki to trudny temat. Zaraz po babcinych orzeszkach z kruchego ciasta wypełnionych masą kakaową (była do nich specjalna forma na długiej drewnianej rączce, a piekło się je na gazie, nie w piekarniku), kokosanki chyba najbardziej ze wszystkich wypieków kojarzą mi się z dzieciństwem. Chrupiące z wierzchu, z wilgotnym miękkim wnętrzem, przynoszone w kartonowym pudełku z osiedlowej cukierni, czekały na niedzielnym stole wyłożonym białym obrusem na czas podwieczorku.

Próby odtworzenia tamtego smaku długo kończyły się fiaskiem. Kokosanki okazywały się za suche, nie dość kruche, zbyt gumiaste albo gliniaste. Ostatecznie trudny temat okazał się mieć najprostsze - trzyskładnikowe rozwiązanie. 

Lista zakupów:

1 jajko
70 g cukru pudru
100 g wiórków kokosowych

Białka ubijam na sztywno, pod koniec ubijania dodając cukier i żółtka. Wsypuję wiórki i mieszam delikatnie, żeby masa nie straciła puszystości. 

Na natłuszczoną blachę wykładam kuleczki masy kokosowej (rozmiar według uznania, od orzecha włoskiego do limonki; małe wychodzą mniej wilgotne), piekę w 170 stopniach do zrumienienia (około 15 minut). 


Katarzyna

wtorek, 11 marca 2014

Wiosna na start

Jesienią mam bardzo ambitne plany kulinarne na zimę. Oczami wyobraźni widzę te jabłka czerwone lukrowane, pierniki i chleby, spieniony eggnog w szklance z czerwoną tasiemką, pierogi, uszka i pielmieni, bliny ze śledziem i w ogóle ryby na jeszcze dziewiętnaście innych sposobów.

Ale w zimie wena gdzieś znika, nie chce mi się gotować i często sięgam po telefon do zaufanej pizzerii. Szybko nudzą mi się ciężkie zupy, gulasze i rosoły dobre na zimowe przeziębienia. Sobotni rolnik z furgonetką warzyw ma asortyment szary i smutny: podstarzałe marchewki, wyprane z koloru kapusty i nieśmiertelne ziemniaki. Od pierwszego dnia zimy ciągnie mnie do wiosny. W zimie też klienci dopinają budżety, więc pracy jest zwykle dużo więcej i wieczorem mam już tylko siłę zawinąć się w misiasty kocyk z tabletem na kolanach.

A dzisiaj na parapecie przy coraz bardziej słonecznej szybie wzeszła bazylia i melisa, kiełkuje oregano. Dni są coraz dłuższe i mimo że mrozu w tym roku nie było, w powietrzu czuje się odwilż. Nie ma już wymówek. 

Odpalamy wiosnę. Jutro kokosanki.




Katarzyna